Choć Foryś to nasze oczko w głowie – nie należę do grupy osób, które uważają, że absolutnie każdy wyjazd, to powinien być wyjazd z psem. Czasem zarówno nam przyda się odpoczynek od niego, jak i jemu od nas. Przyznaję jednak, że decyzja o podróżowaniu bez Księciunia zazwyczaj jest trudna. Większość naszych wyjazdów planujemy „pod psa”. Dziś chciałabym Wam zaproponować pozasezonową wyprawę nad morze z psem na pokładzie. Na naszym przykładzie.
Planowanie wyjazdu z psem
Jeśli śledzicie nasze poczynania na Instagramie, to wiecie, że życie z Forysiem to sielanka usłana różami, które mają kolce. Wśród tych kolców pojawia się lęk przed miastem i nowymi przestrzeniami. Pracujemy nad nim regularnie, ale postępy zajmują sporo czasu. Niestety, wciąż musimy brać te forysiowe strachy pod uwagę, kiedy planujemy wspólne podróże. To, czym się kierujemy – może być przydatne dla psiarzy ogólnie, nie tylko dla tych, których psy „forysiują”.
Nocleg na wyjazd z psem
Kiedy już zdecydujemy dokąd się wybieramy – zaczynamy poszukiwania psiolubnego noclegu. Zazwyczaj szukamy na Bookingu – od razu zaznaczamy filtr, oznaczający akceptację zwierząt. To duża oszczędność czasu, a atrakcyjne oferty, które zwierząt nie akceptują – nie kłują nas w oczy. ? Dzięki temu nie dołujemy się myślą, że wyjazd z psem nie jest tak prosty, jak tylko w ludzkim gronie.
Tu zaznaczę, że nawet kiedy obiekt zaznacza akceptację zwierząt – warto się z tym obiektem skontaktować i podpytać o szczegóły. Podobno okazuje się czasem, że akceptuje, ale tylko małe psy. Piszę „podobno”, bo nigdy nie trafiliśmy na miejsce, w którym po kontakcie ktoś odmówił nam przyjazdu z ogarem. I teraz pytanie – czy po prostu „ogar polski” niewiele ludziom mówi, czy dziś już akceptacja również dużych psów przechodzi do normy? Obstawiam, że po trochę jedno i drugie. Rynek podróżujących psiarzy to ogromny potencjał, a brak akceptacji zwierząt naraża, moim zdaniem, hotelarzy na utratę ogromnego potencjału.
Poza sprawdzeniem opinii czy zdjęć z rozpatrywanego obiektu – dużą wagę przykładamy do lokalizacji – sprawdzamy mapę. Oczekujemy, by wokół noclegu było gdzie wyprowadzić psa na sikupę z samego rana i wieczorem. Bez zgiełku ruchliwych ulic, które w połączeniu z całkiem nowym miejscem w naszym przypadku zamieniły te fizjologiczne spacery w prawdziwą katorgę. Wiadomo, chcemy też, by było blisko do atrakcji, które zaplanowaliśmy na wyjazd z psem. Jeśli jedziemy w góry – chcemy bliskości szlaków, jeśli nad morze – chcemy być możliwie blisko plaży. Zazwyczaj akceptujemy też otoczenie lasem. Wiadomo. Lokalizację przekładamy ponad wysoki standard, ale na szczęście można znaleźć wiele miejscówek, które łączą obie te zalety.
Jurata – idealna miejscówka na wyjazd z psem
Ale od ogólników przejdźmy do szczegółów i weźmy na tapet nasz ostatni wyjazd z psem. Jestem z tych, którzy wiecznie cierpią na niedobory „vitamin sea” – uwielbiam plażę i gapienie się na fale. Nic tak nie resetuje myśli i nie oczyszcza głowy. A wiecie, pracuję w marketingu – przełom roku zazwyczaj jest tak intensywny, że przewietrzenie głowy to MUST HAVE. Inaczej mózg zamienia się gąbkę. I bynajmniej nie jest to analogia do wchłaniania wiedzy. Dlatego styczniowy wyjazd nad morze był strzałem w dziesiątkę. Zwłaszcza, że Foryś miłość do nadmorskich destynacji ma chyba po mnie. Kiedy jego łapy wyczują piasek – ogarnia go euforia!
W styczniu, korzystając z długiego weekendu, postawiliśmy na Juratę. Spodziewaliśmy się przestrzeni i oddechu. Nie zawiedliśmy się, bo o tej porze roku kompletnie nic się tam nie dzieje. Nawet na jedzenie poza hotelem nie ma za bardzo co liczyć. ?
Best Western Hotel Jurata jako dobra opcja na wyjazd z psem
Najciekawszą ofertą na Bookingu w czasie naszego urlopu okazał się Best Western Hotel Jurata. Jego lokalizacja to perła. Dosłownie 3 minuty od plaży. Wychodząc za furtkę – już jesteśmy bezpośrednio na ścieżce prowadzącej do wejścia na plażę nr 62. Chyba przedostatniego. Oznacza to, że idąc plażą w stronę Helu – mijamy tylko jedno (max 2) zejście, a potem dłuuugo, długo nic. Czyli bez pojawiających się z zaskoczenia ludzi czy psów. Na wagę złota, jeśli planujemy odpiąć linkę na spacerze. A my planowaliśmy i plany te zrealizowaliśmy. ?
Koszt pobytu czworonoga w hotelu też jest akceptowalny. I stały – wynosi 50 zł za dobę, niezależnie od gabarytów psa. Z kolei jeśli chodzi o opłaty za ludzi – warto śledzić oferty, jeśli nie musicie śpieszyć się z rezerwacją. My zarezerwowaliśmy pobyt w naprawdę atrakcyjnej cenie, a kilka dni później –wzrosła ona dwukrotnie, na ten sam termin i typ pokoju.
A skoro jesteśmy przy pokoju…
…muszę przyznać, że był przestronny (spokojnie znaleźliśmy miejsce na dość duże legowisko Forysia, które zabieramy ze sobą), czysty i po prostu ładny. Łóżko duże, a materace odpowiednio twarde i bardzo wygodne. Mogliśmy się porządnie wyspać. W pokojach są również całkiem spore balkony ze szklanymi balustradami. Latem na pewno ekstra! Nam zimą było za zimno, ale Foryś kilkakrotnie rozkoszował się balkonowymi urokami, gapiąc się na las.
I właśnie – ten las ma znaczenie.
Wybraliśmy pokój z widokiem na las (okna skierowane w stronę morza, którego wprawdzie nie widać, ale nocą słychać – UWIELBIAM <3). W hotelu są też pokoje, których okna wychodzą na parking i tory kolejowe, co już tak urokliwe nie jest – warto zwrócić na to uwagę, bo lepiej zasypiać słysząc szum morza, niż przejeżdżające pociągi. Choć to oczywiście subiektywna opinia.
Hotel psiolubny, Bistro już nie
Generalnie – „psiolubność” hotelu ogranicza się to raczej do noclegu i przebywania psa w pokoju. Już w Bistro Burta (czyli jedynym miejscu, gdzie możemy zamówić coś do jedzenia/picia poza śniadaniem lub jeśli się zdecydujecie – obiadokolacją, z której my nie korzystaliśmy), psy nie są już mile widziane. Szkoda, tu lekki minus. Lekki, bo patrząc na to z drugiej strony – psów było w hotelu naprawdę dużo. Gdyby tak każdy chciał wejść do niewielkiego Bistro Burta z psem – mogłoby nie być fajnie.
Dla nas generalnie nie był to problem, bo Foryś jest typkiem, który bez najmniejszego problemu zostaje w pokoju. Nawet, jeśli to całkiem nowy pokój. Wystarczy postawić mu miskę z wodą i legowisko, a on od razu kuma, że „ok, teraz tu mieszkam”. Aczkolwiek jak sobie pomyślę, że mogłoby być inaczej – mielibyśmy cały wyjazd z Michałem niby razem, a jednak osobno. Na śniadaniu słyszałam, że ludzie przychodzili na raty, żeby ktoś zostawał z psem w pokoju. Niefajnie, tak każdy posiłek jeść samemu. Podejrzewam, że o ile na śniadanie nie wolno było przychodzić z psem – o tyle nie pogardziliby ci ludzie posiłkiem w Bistro z czworonogiem obok.
Przejdźmy do jedzonka!
Część dla ludzi, bo Foryś stołował się tradycyjnie w zaciszu pokoju. O tym, co wcina pisałam tutaj: kliknij!
W Juracie, jak wspominałam, nie ma za dużego wyboru poza sezonem. Przyznam się jednak bez bicia, że gorliwie nie szukaliśmy restauracji poza hotelem. Jadaliśmy na miejscu. Tradycyjnie – śniadania w ramach noclegu + testowanie menu we wspomnianym Bistro Burta. ?
W ramach noclegu
Śniadania były takie typowo hotelowe, smaczne. Wystarczająco zróżnicowane – myślę, że każdy byłby w stanie znaleźć tu coś dla siebie. Słodkie, wytrawne, mięsne, vege – czego dusza zapragnie. Naprawdę, nie ma na co narzekać. No, może na brak dyscypliny gości, co do maseczek. Tu jednak obsługa ma plusa, bo zwracała uwagę tym, którym wydawało się, że na wakajkach wirus nie atakuje (a atakuje, o czym sami wiemy najlepiej…).
Posiłki dodatkowe
Na obiady/kolacje/obiadokolacje wpadaliśmy do Bistro Burta i testowaliśmy ich krótkie menu. Pobyt nie był długi, więc nie udało nam się przejść przez całe. Na naszych stołach pojawiły się:
- Czekadełka w postaci śledzia serwowanego na grzance
- Placki ziemniaczane z łososiem i kwaśną śmietaną – danie zaspokoiło głód, ale nie zachwyciło szczególnie. Same placki były bardzo smaczne i, co dla mnie ważne, chrupiące!
- Smażone krewetki marynowane w białym winie, czosnku i chili. Poprawne. ? Michał robi lepsze! Kocham owoce morza i mam dość wysokie wymagania, zwłaszcza jeśli chodzi o krewetki (i kalmary).
- Panierowane kąski serowe – dobry wybór po długim spacerze, na którym nie było zbyt ciepło, kiedy chcieliśmy wrzucić sobie do żołądka prawdziwą definicję cheat meala. O rany, aż zaczęły znów pracować moje ślinianki.
- Bulion drobiowy – niczego mu nie brakowało.
- Żurek – nie dał się szczególnie zapamiętać, ale narzekań też nie było.
- Filet z kurczaka zapiekany z pomidorem i serem oraz opiekanymi ziemniakami i warzywami grillowanymi – to był wybór Michała. Twierdzi, że zjadliwy, ale mnie jakoś wygląd talerza nie zachęcał (więc nawet nie skubnęłam ?). Z resztą – ciepły pomidor na talerzu to zbrodnia. Umówmy się.
- 3xB, czyli Bistro Burta Burger z frytkami i dipami – i tu oceniam na mocne 8/10. Nie dam sobie jednak ręki uciąć, że był taki super – jedliśmy to danie wygłodzeni totalnie. Zjedlibyśmy konia z kopytami wtedy. Michał tylko przebąkiwał, że nie do końca zaspokoił głód.
- Filet z sandacza w cieście piwnym – szału nie było, dramatu też.
Czekadełko Placki ziemniaczane z łososiem Bistro Burta Burger Filet z sandacza w cieście piwnym
Ludzkie atrakcje dodatkowe
Skoro już tak rozprawiam o tym, co bardziej dotyczy ludzi – postanowiłam pochylić się także nad dodatkowymi atrakcjami w hotelu. Okazuje się, że można sobie w nim zorganizować czas i nie umrzeć z nudów, jeśli zapomnieliśmy zamówić pogodę. Choć to chyba nie za mocno dotyczy psiarzy – oni wiedzą, że każda pogoda jest spoko, tylko ubrać się trzeba odpowiednio.
Do meritum. W hotelu zagramy w kręgle (potrzebna jest rezerwacja, dodatkowo płatne), bilard i piłkarzyki (bezpłatne i bez rezerwacji – trzeba wyczaić moment, gdy będą wolne). Do dyspozycji gości jest też siłownia, basen i sauna. Siłownia dość podstawowa, ale można zrobić trening i nie wypaść z formy. Basen – jak basen, bez szału. Wygląda jak relikt minionych lat, ale jest czysty. My trafiliśmy też w moment, kiedy był prawie pusty. Sauny są teoretycznie dwie – sucha i parowa, ale parowa, z uwagi na covidowe czasy – jest wyłączona z użytku.
Poza tym – mamy w hotelu LOMI SPA. Postanowiłam udać się tam na masaż. Wybrałam relaksacyjny, gorącą czekoladą. Rzeczywiście, było relaksująco. Nie spodziewajcie się tu jednak luksusowego SPA, z delikatnym światłem, modnym wystrojem i całą taką filmowo-instagramową otoczką. Tu są po prostu pokoje, sprzęt i… tyle. 😀
Okolica
Tak jak wspominałam – okolica stanowi niezaprzeczalny atut hotelu. Rzut beretem na plażę, trochę dalej do Zatoki Puckiej (i tu, wstyd się przyznać – nawet nie planowaliśmy dotrzeć, MORZE nas wzywało!).
Plaża w Juracie poza sezonem to dla mnie definicja miejsca marzeń. Idealna na urlop w ogóle, na wjazd z psem tym bardziej. Było stosunkowo zimno, piasek był nieco zmrożony, twardy. Ułatwiało to spacery. Mieliśmy szczęście i zastaliśmy częściowo śnieg na plaży. Piękny widok – biała plaża, spokojne morze, zieleń wydm. I jako, że to styczeń – MAŁO ludzi. Pojawiali się pojedynczy psiarze i rzadziej – pojedynczy spacerowicze bez futrzastych przyjaciół. Ale wystarczyło odejść kilometr dalej i plaża wydawała się być nasza. Foryś jak szalony biegał po piasku, a jak już się nabiegał – próbował skonsumować absolutnie każdy patyk, który wywąchał i odnalazł. A że ma patykowy radar – były momenty, że długo próbowaliśmy pójść naprzód, ganiając za psem i tłumacząc mu, że NIE JEST bobrem i ma odczepić się od badyli. W momencie, gdy je tylko gryzie – można czasem przymknąć oko, ale czasem tak się w nich rozsmakowuje, że zaczyna je zjadać. Interweniujemy.
Co robić na styczniowym wyjeździe z psem nad morzem?
Nasz wyjazd miał jasny cel: ODPOCZYNEK & RESET. Nie byliśmy zainteresowani niczym poza chilloutem. Jurata okazała się idealnym miejscem realizacji tego celu. Wyjątkowym jak dla nas było to, że nie chcieliśmy zwiedzać, nie mieliśmy żadnego parcia na jakąkolwiek aktywność. Dla nas liczyło się tylko wejście na plażę i podążanie przed siebie. Obserwując psa, owładniętego dziką radością – bo on kocha plażę tak samo, jak ja. I wdychając jod. O.
Tak, zdecydowanie te spacery wietrzące głowę to było to, czego potrzebowaliśmy. Chill rozlewał się na wszystko dookoła – nawet nie wpadłam w panikę, jak przy pierwszym odpięciu Forysiowi linki ten wyrwał przed siebie ile tylko sił w łapach. Obstawiam, że odbiegł na jakieś 400-500 metrów. Stał się dla mojego wzroku kropką na plaży. Tu doceniłam fakt, że nie było na plażę żadnych zejść i nie mógł daleko od nas spotkać nikogo niespodziewanie. Z jednej strony się wściekłam, że tak się wypuścił daleko, z drugiej upewniłam, że GPS działa, a z trzeciej – bez wpadania jeszcze w panikę – odkryłam, że mimo głośnego wiatru i szumu fal – pies słyszał gwizdek i pięknie na niego zareagował. Duma.
Polecam Juratę na wyjazd z psem!
Podsumowując – uważam, że świetnie wybraliśmy miejsce wypoczynku. Zarówno, jeśli chodzi o samą miejscowość, jak i o hotel, na który postawiliśmy. Gdybyście rozważali pójście tropem ogara w nasze ślady – powinniście być zadowoleni.
A czy Wy lubicie wypady nad morze zimą?
Z Ogarem morze to idealny pomysł 🙂